Długodystansowy rajd rowerowy – cukrzycowy niezbędnik na trasie


Wszystko spakowane, posiłek zjedzony, rower gotowy…w drogę!

Nasza przygoda zaczęła się już w drodze na pociąg w Warszawie, gdzie przyszło nam zmierzyć się z wyzwaniami, w których przydały się zbudowane na treningach siłowych mięśnie… Rowery z sakwami mieszczącymi ekwipunek na pięciodniową wyprawę, które trzeba znieść po schodach lub zmieścić do windy, a na końcu zawiesić na wieszaku pod sufitem w pociągu. Rozgrzewka zaliczona!

Za punkt początkowy obrałyśmy Augustów. Czwartkowe przedpołudnie i już pierwsze doświadczenia. Gdzie zaczyna się nasz szlak i gdzie zdobyć niezastąpione w lesie tradycyjne mapy? Nie bez trudu, ale  w okolicy południa, zaopatrzone w mniej lub bardziej szczegółowe mapy, delektujemy się mazurskimi lasami. Szczęśliwie nasze wizje o jeździe w strugach deszczu nie mają pokrycia w rzeczywistości.

A cukrzyca? To pełnoprawny uczestnik wycieczki, więc o nią też dbamy.

Jak? Informacja – to podstawa decyzji i dobrych, stabilnych cukrów.

Jak się kształtują poziomy cukru? Co jeszcze mamy w planie wycieczki? Czy mam zapas glukozy, wody, leków i jedzenia? To podstawa planu działania cukrzyka.

Co i kiedy je słodka cyklistka?

Jazda na rowerze to dla mnie wysiłek czysto tlenowy. Długotrwały i dość intensywny, więc mimo obniżonych dawek leków (zarówno insuliny bazowej jak i okołoposiłkowej), wymaga ode mnie śledzenia trendów, bo cukier głównie spada. Nieoceniony w takim momencie system ciągłego monitorowania glikemii czasem każe mi zjeść glukozę, czasem do tego batonik, banana.

Jeśli mam w perspektywie jeszcze dłuższy odcinek, oprócz spożycia glukozy w ilości najczęściej 1 ww (nie lubimy hipoglikemii), zjadam też coś co zapewni mi energię na dłużej, jak batonik daktylowo-orzechowy, czyli trochę szybkiej energii, a trochę wolniejszej z tłuszczy z orzechów. Ma on nieco niższy indeks glikemiczny właśnie przez swój skład, dodatkowo nie zawiera czekolady, która mogłaby się rozpuścić w słońcu i okleić nam dłonie i wszystko dookoła. Taki batonik ma około 2,5-3 ww. Generalnie to ile zjem, zależy od cukrów i dalszych planów. Jeśli planujemy postój na zwiedzanie, czy odpoczynek, a cukier ma tendencje spadkowe, zjadam tylko 1-1,5 ww, żeby zapobiec hipoglikemii.

Potrzebne przekąski mam pod ręką w sakwie na ramie, więc mogę spokojnie zjeść bez zsiadania z roweru.

A do picia?

W bidonie obowiązkowo woda solo lub z dodatkiem elektrolitów, witaminą C, zawsze z zapasem w sakwach. Spożycie wody w trakcie wysiłku jest tematem wielu debat, ja staram się pić w trakcie jazdy co kilkanaście minut drobnymi łykami. Szacuję, że dziennie wypijam w takiej sytuacji około 3 litrów samej wody, przy czym wybieram w miarę dostępności tę wysoko zmineralizowaną, żeby uzupełniać mikroelementy uciekające z potem. Sporadycznie pozwalam sobie na napoje gazowane bez cukru, nie pijam soków, energetyków, ani innych napojów słodzonych.

Posiłki

Co mniej więcej 3-4 godziny staram się zjeść bardziej konkretny posiłek, składający się w takich warunkach głównie z węglowodanów złożonych w postaci kanapek z żytniego pieczywa. Do towarzystwa pakuję jakieś łatwe w transporcie warzywko jak papryka, ogórek czy rzodkiewka. W moim menu zawsze goszczą również naturalne orzechy bez dodatku soli, które sama komponuję w mieszanki, zgodnie z moimi aktualnymi preferencjami. Są dla mnie ważnym elementem ze względu na zawarte w nich mikroelementy (m.in. magnez – zapobiegamy bolesnym skurczom mięśni) i zdrowe tłuszcze. Spożywam ich jednak umiarkowane ilości (garstka), bo przy większych ilościach lubią mi zepsuć cukry po 3 godzinach właśnie ze względu na tłuszcze.

A jak chcę zjeść coś lokalnego?

W ciągle korzystnej pogodzie podziwiamy Tykocin, Supraśl, filmowy Królowy Most, a także mamy kilkukrotnie okazję spróbować lokalnej kuchni. I tu kolejny problem cukrzyka. Jak to policzyć? I czy w ogóle próbować? Ja jestem zdania, że próbować. Każdy decyduje sam, ale ja nie traktuję choroby jako ograniczenia, więc dokładam wszelkich starań, żeby policzyć dobrze. A jak się nie uda? To skoryguję lub coś zjem. Zdarzyło mi się w trakcie wyjazdu skusić się na chociażby podlaskiego marcinka, słodkie, warstwowe ciasto biszkoptowe i cukier poszybował w górę. Jednak późniejszy wysiłek, czy w razie jego braku, korekta insuliną, przywracają cukier na właściwe tory. To sytuacje, które wkalkulowuję w wakacje i nie zadręczam się faktem, że sporadycznie wystąpią. Gdybym cały czas miała idealny cukier, nie nosiłabym na ręce opaski diabetyka.

Skąd wziąć informację o składnikach odżywczych?

Z pomocą w takim momencie przychodzą nam liczne aplikacje, których bazy są już tak rozbudowane, że można w nich znaleźć nawet lokalne specjały. Warto mieć ze sobą też wagę kieszonkową, a także bez skrępowania pytać obsługę o wielkość porcji czy prosić o eliminację cukru w lemoniadzie. To działa!

Naszą eskapadę zakończyłyśmy po 5 dniach w Hajnówce, gdzie licznik pokazał 380 km.

Deszcz dosięgnął nas tylko raz i to na krótko, przybyło nam wiele niezapomnianych wspomnień, doświadczeń, a ubyło wiele kalorii. Jeszcze kilka dni po powrocie poziomy glukozy odwdzięczały mi się za wysiłek.

A co najważniejsze? We mnie realizacja kolejnego marzenia wzmocniła jeszcze bardziej przekonanie, że z cukrzycą naprawdę można wiele!

Do zobaczenia na trasie!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.